Poprzednie artykuły opisywały event z perspektywy konferansjera. Tym razem odwrócimy role i spojrzymy na samego konferansjera. Czy event mógłby się bez niego obyć? Oczywiście! Ale są pewne sytuacje w których lepiej mieć takiego człowieka pod ręką.
Co Ty powiesz…
Kiedy zaczynałem swoją karierę, świadomość społeczna tego zawodu była dość niska. Niewiele osób wiedziało, co oznacza słowo “konferansjer”, często zresztą mylone z wodzirejem. Prawie każdy był jednak kiedyś na jakiejś zabawie, wydarzeniu, czy evencie prowadzonym przez kogoś ze sceny. Doświadczenie uczy mnie jednak, że dla większości odbiorców były to postacie przezroczyste. To w sumie dobrze, bo konferansjer nie powinien zbytnio odwracać uwagi od tego, co i kogo zapowiada. Ale to nie znaczy, że jest osobą nieistotną, albo taką którą można pominąć.
Popularnym (wtedy) sposobem myślenia, który obserwowałem szeroko było umniejszanie roli konferansjera, bo przecież “on tylko coś tam gada”. Do dziś nie rozumiem, skoro to tak proste, to dlaczego jest nas raptem kilkaset osób w skali wielomilionowego kraju? A, już wiem. Pewnie eventów jest za malo…
Mówiąc (nomen omen) poważnie – praca konferansjera jest wymagająca, zarówno pod względem intelektualnym jak i nierzadko fizycznym. Zmusza do użycia wytężonego skupienia, wychodzenia ze strefy komfortu, i kosztuje wiele wysiłku – nie tylko na scenie. Jest jednak niesamowicie satysfakcjonująca, a wynika to z tego, że bardzo często okazuje się że to rola bardzo potrzebna.
Prawdopodobnie Piotr Bałtroczyk użył jako pierwszy porównania, w którym “konferansjer jest jak stanik – podtrzymuje całość, ale nie powinien od niej odwracać uwagi”. Absolutnie zgadzam się z tym faktem, dodałbym jednak do niego suplement. Są momenty, w których stanik staje się zbędny. Wymaga pewnego wyczucia, jakie to momenty.
W czym może zaszkodzić konferansjer?
Żeby odpowiedzieć na tak postawione pytanie, trzeba sobie zdać sprawę z jednej z bardziej podstawowych psychologicznych prawd. Ludzie nie lubią, jak im się rozkazuje. Nie lubią, kiedy ktoś im mówi jak się mają bawić, co im wolno, a czego nie. Konferansjer staje się więc zbędny na evencie w tym momencie, w którym zabawa przybiera tzw. ruch samobieżny. To cienka czerwona linia, ale warto być tu czujnym.
Konferansjer jako taki, może też nie udźwignąć wielu rzeczy, które powinien zrobić kto inny. Zawsze będę uważał, że powitanie gości wydarzenia przez gospodarza ma dużo lepszy odbiór, niż przez konferansjera – będącego przecież obcym człowiekiem. To samo z przekazywaniem trudnych albo niewygodnych treści ze sceny. Owszem, łatwo jest je wsadzić w usta konferansjerowi, ale nigdy nie wygląda to dobrze.
Pomówmy o sytuacjach, w których konferansjer wybitnie jest na evencie zbędny. Moim zdaniem jest tak zawsze wtedy, kiedy impreza ma prosty plan i nie ma żadnego z góry narzuconego przebiegu. Jeśli w grę wchodzi kolacja, którą ilustruje zespół muzyczny i nic więcej się nie dzieje – owszem, można dodać wydarzeniu szyku i zaprosić prezentera. Ale czy event (a raczej jego odbiorcy) tak bardzo na tym skorzystają? Nie jestem przekonany.
Wielokrotnie w przypadku konferencji słyszę o tym, że pracownicy chcą ją poprowadzić sami, a moja pomoc oczekiwana jest dopiero wieczorem w trakcie gali. Nigdy nie napraszam się i nie pcham tam, gdzie mnie nie potrzebują. Z chęcią jednak siadam w ostatnim rzędzie, żeby podejrzeć pracowników którzy sami prowadzą konferencję – z życzliwej ciekawości. Często jestem pod wrażeniem tego, jak świetnie sobie radzą. Owszem, widuję u nich stres, ale jeśli robią to z własnej woli, to często widać u nich też satysfakcję.
Czyżbym sam odbierał sobie chleb? Nie do końca. W następnym paragrafie będę bronił swojego zawodu jak wilk, jak bulterier, jak Tommy Lee Jones. Ale w tym chciałbym podkreślić, że czasem (szczególnie przy małych budżetach) można inaczej.
W czym może pomóc konferansjer?
Na przykład w przygotowaniu pracowników do samodzielnego prowadzenia konferencji! Szach mat. To, że twierdzę że czasem nie trzeba brać konferansjera na pierwszą linię frontu nie znaczy, że nie uważam “korepetycji z wystąpień publicznych” za potrzebny produkt. Popieram takie rozwiązania, i cieszę się kiedy sam dostaję takie propozycje. To urozmaica ten, i tak bardzo kolorowy zawód.
Ale przyjmując, że angażujemy konferansjera do prowadzenia eventu, kiedy może on nam uratować życie? Zawsze wtedy, kiedy coś idzie nie tak – mówiąc bardzo ogólnie. Gdyby więc ktoś zapytał mnie, jaki jest klucz do odpowiedzi na pytanie “czy na moim evencie konferansjer jest niezbędny?” Odpowiedziałbym pytaniem: czy na Twoim evencie jest coś, co może się nie udać, spóźnić, nie dojechać, spalić lub utknąć w windzie? Jeśli tak, bierz prowadzącego.
Jeśli wydarzenie (jak np. wspomniana wyżej konferencja) odbywa się w gronie ludzi, którzy razem pracują i doskonale się znają, czyli w tzw. sosie własnym, może się taki konferansjer mniej przydać. Ale jeśli zapraszasz gości ze świata, z innych firm, z instytucji, i krótko mówiąc nie masz pewności, czy to się wszystko samo zepnie – nie ryzykuj.
Konferansjer nie tylko zapełni lukę, wybroni wpadkę czy nakręci widownię do aplauzu. On przede wszystkim nawiąże z nią więź, na bazie której będzie można potem budować jakieś doświadczenia. Konferansjer to nie tylko operator mikrofonu. To także osoba, której porady odnośnie wystąpień publicznych mogą okazać się cenne. To osoba, która ma rozległą wiedzę o evencie, obiekcie i gościach. To ambasador, i ktoś kto za Ciebie będzie robił wiele rzeczy, składających się na całokształt odbioru wydarzenia.
Event to gra zespolowa
Kiedy zaczynałem swoją karierę (że pozwolę sobie na taką klamrę) czułem, że konferansjer jest traktowany jako podwykonawca, jeden z wielu. Boleśnie odczuwałem to szczególnie wtedy, kiedy chciałem zaproponować jakąś zmianę z budowie eventu, ale zleceniodawca dość brutalnie uświadamiał mi, że z moim zdaniem nie zamierza się liczyć. Parę razy miałem momenty “a nie mówiłem”, choć nie przynosiły mi one wielkiej satysfakcji.
Marzyłem wtedy o tym, że kiedyś nadejdą czasy w których konferansjer (i każdy inny współtwórca eventu) będzie wysłuchany. I chociaż nie jestem pewien czy ta zmiana nastąpiła w moim podejściu, czy też ogólnie w branży, widzę że takie rozumienie współpracy jest coraz częstsze. Widywałem nieraz event managerów, którym pomocnych rad udzielali członkowie zespołu technicznego, a oni wdrażali je bez urażonego ego. W swojej pracy też staram się wdrażać takie podejście.
Budowanie eventu to wspólny wysiłek wielu stron. I chociaż dynamika tych relacji zmienia się, w zależności od momentu, to podstawą sukcesu są zaufanie, komunikacja i wspólny cel. To są z całą pewnością niezbędne elementy eventu.